Te słowa pojawiły się jakiś czas temu w poście dr Michała Wrzoska, dietetyka klinicznego, propagatora zdrowego odżywiania, na jego profilu na platformie LinkedIn. O co chodzi? O polskie regulacje dotyczące reklamy żywności i suplementów diety, które w wielu przypadkach wydają się absurdalne i sprzeczne z troską o zdrowie publiczne.
Z jednej strony, osoby niebędące specjalistami, jak celebryci i influencerzy, mają dużą swobodę w promowaniu niemal każdego produktu, w tym wysoce przetworzonego lub obiektywnie niezdrowego. Z drugiej, specjaliści w dziedzinie zdrowia, tacy jak np. dietetycy, są obwarowani ścisłymi zakazami dotyczącymi tzw. oświadczeń zdrowotnych. Dietetyk podkreśla:
Jeśli jesteś celebrytą, który nie odróżnia białka od błonnika, możesz reklamować dowolne produkty, w tym alkohol, fast foody, energetyki – WSZYSTKO. Nieważne, że to, co promujesz, ludziom szkodzi. Nieważne, że tę szkodliwość potwierdzają badania. Nieważne, że masz wpływ na miliony ludzi, w tym dzieci i nastolatków, którzy Ci wierzą i ślepo podążają za Twoimi rekomendacjami.
Podstawa prawna dotycząca specjalistów
Głównym aktem prawnym, który reguluje tę kwestię w Polsce, jest zakaz odwoływania się do specjalistów (Art. 12 lit. c Rozporządzenia 1924/2006), który kategorycznie zabrania stosowania oświadczeń, odwołujących się do zaleceń m.in. poszczególnych lekarzy lub specjalistów w zakresie zdrowia.
Naczelny Sąd Administracyjny w wyroku z 15 września 2021 r. sygnatura II OSK 3051/18 potwierdził, że nawet zapis „Poleca dietetyk” na opakowaniu jest niedozwolonym oświadczeniem zdrowotnym, ponieważ dietetyk jest zaliczany do zawodów medycznych, a jego polecenie sugeruje związek między produktem a zdrowiem.
Najciekawsze jest jednak to, że zapis obowiązuje specjalistów w dziedzinie zdrowia, a więc osób, które są wykształcone, omijając całkowicie celebrytów czy influencerów, stosujących marketing wpływu oparty na osobistych doświadczeniach, subiektywnych opiniach lub po prostu promocji wizerunkowej.
Prof. dr hab. n. med. Leszek Czupryniak, diabetolog, internista, kierownik Kliniki Diabetologii i Chorób Wewnętrznych WUM mówi:
Ta kwestia ma dwie strony medalu. Z jednej strony mierzymy się w Polsce z plagą otyłości, więc raczej nie powinniśmy zachęcać ludzi do jedzenia. Oczywiście widzę sens w informowaniu o żywności, która jest nieprzetworzona, ma dobry skład i jest zdrowsza od innych, tylko kto miałby być autorytetem orzekającym, tym bardziej że każdy producent chwali swoje produkty. Więc z tej perspektywy reklamowanie jedzenia powinno być zabronione. Z drugiej strony, pojawili się tacy ludzie jak influencerzy, którzy mają ambicje kształtowania opinii w przeróżnych tematach i z tego żyją. Takie działania są motywowane finansowo, o czym wiemy, bo wg wytycznych UOKiK dla twórców internetowych i reklamodawców, treści te muszą mieć konkretne oznaczenia. I co z tym zrobić? Przecież nie możemy wszystkim wszystkiego zabronić.
Ekspert dodaje, że pierwotna intencja zapisów była taka, żeby nikt nie reklamował produktów zdrowotnych, ponieważ taka reklama miałaby dużą siłę rażenia. Chodziło o to, żeby decyzji czy leczymy się takim, czy innym lekiem, jemy to czy tamto, konsument nie podejmował na podstawie reklamy z udziałem specjalisty, a na podstawie rozmowy z lekarzem i jego zaleceń. Żeby nie używać autorytetu do reklamowania rzeczy szkodliwych.
Ale te zapisy są stare, sprzed „czasu influencerów”. Zabroniły wypowiadać się ekspertom, to mamy teraz masę niekompetentnych ludzi, wypowiadających się na tematy, o których nie mają pojęcia. A ci posiadający wiedzę siedzą z zakneblowanymi ustami.

Reklamowanie żywności przez influencerów nie „podpada” pod naruszenie rozporządzenia o oświadczeniach zdrowotnych, a jedynie ogólne przepisy prawa konsumenckiego dotyczące wprowadzania w błąd, które są mniej restrykcyjne i trudniejsze do egzekwowania. Jak pisze dr Wrzosek:
Influencer bez pojęcia o zdrowiu i żywieniu może Wam polecać wszystko – nawet syf. A ja, ponieważ mam wiedzę żywieniową, wykształcenie w tym zakresie aż po stopień doktora i doświadczenie, bo w mojej firmie pomogliśmy ponad 70 tys. osób zrzucić łącznie prawie 600 tys. kg – nie mogę promować żadnego produktu, nawet jeśli obiektywnie jest on zdrowy i dobry. To nie dotyczy tylko żywności. Chodzi o wszystkie produkty zdrowotne.
Konsekwencje dla polskiego konsumenta
Ten stan prawny powoduje konkretne, negatywne konsekwencje dla konsumentów. Największą z nich jest ryzyko zdrowotne, wynikające z dezinformacji. Bombardowani reklamami produktów o wątpliwej skuteczności, polecanych przez celebrytów/ influencerów/ internetowych idoli, którzy specjalistami w dziedzinie zdrowia nie są, kupujemy niepotrzebne czy szkodliwe produkty.
Motywacją raczej nie jest troska o nasze zdrowie. Bo przecież żadna wyglądająca jak modelka influencerka tak naprawdę nie zjada dziennie trzech paczek wafelków z powodu mega promki. Z drugiej strony są dietetycy i lekarze, którzy chcieliby edukować społeczeństwo na temat produktów korzystnych dla zdrowia, ale mają ograniczone możliwości, zwłaszcza jeśli wiąże się to de facto z promocją. Jak zauważa dietetyk:
Rozumiem, że to prawo miało chronić konsumenta. Ale w praktyce działa tylko w interesie tych, którzy chcą nabijać sobie kieszenie kosztem zdrowia ludzi (…). Czy naprawdę chcemy żyć w świecie, w którym stawia się bariery przed osobami z wiedzą, a nie pilnuje żadnych standardów wobec osób, które tej wiedzy nie mają?
Oczywiście można powiedzieć, że dietetyk czy inna osoba będąca specjalistą w zakresie zdrowia też może być uznana za stronniczą, jeżeli wzięłaby udział w płatnej promocji produktu.
Prof. Czupryniak podkreśla:
Nie mamy i nigdy nie będziemy mieć pewności, czy np. dietetyk również nie zareklamuje rzeczy niezdrowej za pieniądze, bo ma aktualnie duży kredyt do spłacenia. Jest takie amerykańskie powiedzenie o lekarzach i profesorach, „experts are very easy to buy”. Pytanie, czy w ogóle jest sens się nad tym zastanawiać. Chyba najprostsze byłoby zniesienie tych zakazów, tu się zgadzam z doktorem Wrzoskiem, te zakazy są bezsensowne. Zwalniają konsumenta czy pacjenta z odpowiedzialności. Każdy człowiek sam powinien decydować czy danemu przekazowi reklamowemu ufa, czy nie i co kupuje.
Profesor uważa ponadto, że jeżeli specjaliście w zakresie zdrowia zależy na opinii, reputacji, ma jakąś pozycję zawodową, nie pozwoli sobie na kłamstwo, bo długofalowo ludzie to odkryją i obróci się to przeciwko niemu. Ale będzie to działać także w drugą stronę, gdy promuje coś wartościowego.

To raczej zakaz czy wolność dla wszystkich?
Spośród dróg, które można wziąć pod uwagę, wyłania się zakaz promocji obowiązujący wszystkich, zarówno specjalistów, jak i influencerów. Wtedy z jednej strony konsument nie otrzymywałby żadnych informacji na temat produktów, niezależnie od tego czy są uznane za zdrowe, czy nie. Z drugiej, utrudniona byłaby edukacja na temat produktów wartościowych.
Kolejna opcja to umożliwienie promowania wszystkim, również specjalistom w zakresie zdrowia, z uwzględnieniem koniecznych oznaczeń. Co na to ekspert diabetolog?
Osobiście uważam, że reklama z zasady manipuluje odbiorcami, a to, co wychwalane na obrazkach, rzadko się sprawdza. Natomiast jak wspomniałem, człowiek powinien decydować sam za siebie. Jeśli kupi coś po raz pierwszy i zauważy, że jest to dla niego korzystne, na niego działa, sięgnie po to ponownie. Jeśli nie, odrzuci. A większość ludzi wie, co robi i starannie wydaje swoje pieniądze. Zatem niech promują wszyscy z odpowiednimi zapisami o współpracy reklamowej. To jednak, czego reklamowania bym ewidentnie i na zawsze zakazał, to takie rzeczy „grube”, czyli alkohol i papierosy.
Tymczasem w komunistycznych Chinach
Jak podaje The Economic Times, z podobnym problemem borykają się Chiny, które wprowadziły nowe zasady dla twórców internetowych. Jeśli chcą oni publikować profesjonalne treści, muszą przedstawić oficjalne kwalifikacje, upoważniające ich do tego: dyplomy uczelni, certyfikaty, poświadczenia ukończonych szkoleń. Dotyczy to czterech dziedzin: medycyny i zdrowia, finansów, prawa oraz edukacji.
Cyberspace Administration of China (CAC) ogłosiła, że twórcy publikujący na głównych chińskich platformach – takich jak Douyin (chińska wersja TikToka), Weibo i Bilibili mają na to dwa miesiące.
Platfomy, zanim dopuszczą influencera do opublikowania treści w danej dziedzinie, będą sprawdzać, czy zawiera ona odpowiednie odniesienia i zastrzeżenia oraz to, czy influencer dostarczył wiarygodne poświadczenia swoich kwalifikacji. Zakazano również reklam produktów medycznych, suplementów diety i zdrowej żywności, aby zapobiec ukrytym promocjom podszywającym się pod treści „edukacyjne”.
Prof. Czupryniak ocenia:
Jest to oczywiście w jakiejś mierze słuszny krok, bo pozwalamy zajmować głos, wyrażać opinię osobom kompetentnym. Ale znów kto ma decydować, regulować, jaki mam mieć dyplom, sprzed ilu lat, jak bardzo od tego czasu zmieniła się wiedza na dany temat itd. Ja jednak stawiam na wolność przepływu informacji i wolność wyboru. Czyli niech mówią wszyscy – zarówno specjaliści, jak i laicy, foliarze czy płaskoziemcy, a obywatele albo się nabiorą, albo to zweryfikują. Jestem za wolnością zawsze, ale ta wolność wymaga odpowiedzialności każdego człowieka za siebie.
Ustawa, która weszła w życie 25 października, już wywołała burzę w internecie i wzbudziła obawy, że przepisy zaszkodzą kreatywności i ograniczą wolność słowa. CAC zapewnia jednak, że celem jest wyłącznie ochrona ludzi przed wprowadzającymi w błąd treściami i szkodliwymi poradami dostępnymi w Internecie.

