Dziś pracownicy szpitali muszą zaufać dostawcom, oprzeć się na informacjach pochodzących od nich. Codzienność pozyskiwania funduszy z KPO jest równie zaskakująca, jak brak wiedzy.
Połowę czasu na licznych w ochronie zdrowia kongresach należałoby przeznaczyć na techniczną, instruktażową wiedzę, jak przygotować się do przetargu, jak wymieniać doświadczenia. Pracowników szpitala powinno uczyć się rozmawiania z przedstawicielami biznesu. Do takich wniosków skłaniają głosy praktyków, które wybrzmiały w czasie panelu „MedKompas”, konferencja Izby POLMED „Inwestycje w Zdrową Przyszłość”. Dyskusja pokazała, jak bardzo dyrektorom i pracownikom szpitali brakuje platform, przestrzeni, w których mogliby dzielić się dobrymi doświadczeniami.
– Nie mamy wiedzy o nowatorskich produktach medycznych. Nie mam możliwości ani ludzi, żeby podesłać ich na odpowiednie kursy, zresztą prowadzone przez osoby korzystające z wiedzy dostępnej na rynku. Określenie, co jest parametrem jakości, jest trudne do weryfikacji. Czasem myślę, że równie dobrze wystarczy przedstawiać tylko cenę produktu – mówił dr Tomasz Kopiec, dyrektor Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego im. prof. W. Orłowskiego CMKP.
Absurdalny taniec dyrektorów szpitali wokół KPO
W szpitalu Orłowskiego udało się zawalczyć z sukcesem o wybrany projekt, ale pracownicy administracji zaliczyli wiele sytuacji mocno kryzysowych.
– Nasz szpital był jednym z pierwszych, który podpisał umowę na KPO. Dramatyczne jest, że do ostatniej chwili nie wiemy, o co mamy startować, co mamy kupować. Na koniec dnia jest tak, że choć celem jest finansowanie, to my pod finansowanie układamy nasze potrzeby – wyliczał Tomasz Kopiec.
Urszula Szybowicz z Polskiej Federacji Szpitali potwierdza: szpitale dostają w ostatniej chwili informacje, na co jest finansowanie, nie jest to do końca dopasowane do ich sytuacji. Z drugiej strony są organy państwowe, które patrzą, czy szpitale działają zgodnie z przepisami, czy gospodarnie wykorzystują środki.
Bardzo często dyrektorzy i personel szpitala postawiony jest przed opcją – biorę cokolwiek, co się da w tym konkursie, żeby mi organ prowadzący nie zarzucił, że nie wykorzystam szans. Jakie jest efekt tych absurdów?
Urszula Szybowicz:
Dyrektorzy szpitali pokazują nam: tu mamy dużo sprzętu, nie wiemy jakiego, bo kupiliśmy, nie podłączyliśmy, nikt nawet już nie pamięta, co jest w tym pudle. Informatyk szpitalny najczęściej rotuje, na stanowisku jest 6 miesięcy. Jeden kupuje, kolejny przychodzi i wtedy zamówienie dociera, więc nawet nie wie, co kupił poprzednik, bo nie mają ze sobą kontaktu.
Albo na przykład taka sytuacja: jest super sprzęt, lecz w konkursie nie uwzględniono serwisu. Ciężko go podłączyć, zaktualizować, nauczyć personel, jak używać, bo przecież na to wszystko jest potrzebny czas, edukacja, czy środki na tę edukację, a medycy przede wszystkim mają leczyć.
Zdaniem Szybowicz, aby uniknąć takich sytuacji, są potrzebne platformy wymiany doświadczeń, bo młodszy personel nie wie, co ma powiedzieć pacjentowi, żeby się nie obraził, że nie przyjmujemy od niego czekoladki, kwiatów, alkoholi. Młodzi chcą jasnych procedur, jak mają postępować, jak kulturalnie odmówić, bo ich na studiach tego nie uczą.
Szybowicz:
Firmy technologiczne nie powinny bombardować szpitali, coraz to nowym produktem, żeby tylko szpital kupił, a one, żeby mogły odhaczyć sprzedaż. Należy posłuchać, czego szpital będzie potrzebował, a nie tylko myśleć o spełnieniu własnych warunków sprzedażowych.
Cyberbezpieczeństwo w niebezpieczeństwie
Jak każdy dyrektor placówki medycznej Tomasz Kopiec nie ma wiedzy, nie potrafi ocenić jakości dokumentów stworzonych przez współpracowników.
– Wierzę w to, że są mocno zaangażowani, że chcą jak najlepiej, ale po stronie producentów urządzeń medycznych mamy armię prawników. Sami zaś dysponujemy jednym prawnikiem, kancelarią zewnętrzną, bo na więcej po prostu nas nie stać. Nie jesteśmy w stanie wynająć siedmiu kancelarii prawnych, które będą wyspecjalizowane w każdym obszarze pomiędzy inwestycją budowlaną, cyberbezpieczeństwem, tworzeniem dokumentacji. Jako dyrektorzy szpitali jesteśmy za takie sprawy odpowiedzialni, ale nie mamy na nie pieniędzy – punktował Kopiec.
Nawiązał do rządowego finansowanie cyfrybezpieczeństwa. Owszem, Szpital Orłowskiego sfinansuje je w aktualnym projekcie, ale co dalej? Kto będzie za to płacił? Mowa o dwóch milionach rocznie, a szpitale dziś mają problem ze znalezieniem informatyka. Nawet gdy znajdą się pieniądze na cyberbezpieczeństwo, to musi być informatyk, który zechce pracować w szpitalu. Problem polega na tym, że są określone widełki płacowe, nie można zapłacić informatykowi więcej niż one zakładają. Tak samo nie można zapłacić więcej kierownikom.
– Kiedy pytamy osoby decyzyjne, jak mamy sfinansować problemy, otrzymujemy odpowiedzi tak głęboko dyplomatyczne, że myślę, że sami nie wiedzą „jak”. Chciałbym przemyśleć inwestycje, tylko okazuje się, że mogę z SOLO (red.: szpitale, w których dostępne są m.in. leczenie zabiegowe chirurgiczne, radioterapia onkologiczna i chemioterapia) sfinansować pierwsze, drugie i czwarte piętro, trzeciego już nie. I pion, który muszę poprowadzić, mogę poprowadzić między pierwszym, drugim, czwartym, a trzecim już nie. Chciałbym poprowadzić węzeł cieplny, ale mogę tylko w tym budynku, a w tamtym już nie. Klimatyzację mogę podłączyć stąd, do góry, a tutaj nie, bo nie – dzielił się problemami Kopiec.
Czytaj także: Konsolidacja szpitali. Na Pomorzu pokazali, że jest dobra dla pacjenta i dla systemu
Jeśli chodzi o cyberbezpieczeństwo, warto się zastanowić, jak to jest możliwe, że umowy SOLO nie są zabezpieczone żadnym wekslem, poręczeniem, gwarancją, czymkolwiek.
Tomasz Kopiec:
Nie wiem, czy uda mi się uzyskać gwarancję na cyberbezpieczentwo, bo Bank Gospodarstwa Krajowego, gdzie prowadzimy rachunek, na którym mamy ponad 200 milionów przychodu rocznego, zastanawia się, czy może udzielić promesy na 2,5 miliona. Ministerstwo Zdrowia na wniosek pewnej instytucji finansowej wyraża zgodę, żeby promesy udzielała ta instytucja i Bank Gospodarstwa Krajowego, żeby szpitale powiatowe mogły wystartować w konkursie na 2,5 miliona. O co tu chodzi? Jeśli więc mówimy o compliance, to zastanówmy się, co robi regulator, co robi na Ministerstwo.
Dlaczego wiedza jest podstawą?
– Nie mam wątpliwości, że wiedza musi się wyrównywać również po stronie regulatora. Nie ma jednak otwartości na rozwój wiedzy po stronie urzędników, którzy kształtują reguły gry. Kreator rynku nie chce wyrównać wiedzy, nie chce jej aktualizować, pogłębiać – mówi dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, dziekan Centrum Kształcenia Podyplomowego Uczelni Łazarskiego, dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego, ekspertka Pracodawcy RP, zastępczyni przewodniczącego Rady Narodowego Funduszu Zdrowia.
Piotr Pintera z Departamentu Analiz CBA podkreśla, że wiedza jest korzystna dla podmiotów medycznych, ponieważ te, które są bardziej świadome ryzyk, mają bardziej transparentne procedury decyzyjne. I ich przestrzegają. Tworzą je, żeby mieć bezpieczeństwo i efektywność działania.
– Prowadzimy jako biuro działalność osłonową różnych większych projektów i widać bardzo wyraźnie, że podmioty, które są lepiej wyedukowane, są dla nas lepszym partnerem. Jeżeli mają dobre procedury, nie potrzebują naszego wsparcia osłonowego – dzieli się doświadczeniem Piotr Pintera.
Anna Różalska odpowiedzialna za projekt MedKompas, inicjatywy Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Wyrobów Medycznych POLMED, której głównym założeniem jest promowanie zasad etycznej współpracy pomiędzy przedstawicielami rynku wyrobów medycznych a przedstawicielami ochrony zdrowia, zaświadcza, że edukacja pomaga uniknąć ryzyk.
– Programy compliance to wielopłaszczyznowe, wielowątkowe i długotrwałe procesy zmieniające myślenie o byciu zgodnym z przepisami prawa. Nie można powiedzieć jednoznacznie po wdrożeniu procedury antykorupcyjnej, że program zgodności w danej organizacji działa. Budowanie kultury zgodności w organizacji trwa latami i nawet w bardzo dojrzałych organizacjach dochodzi do naruszeń, dlatego, że konkretna osoba decyduje, czy w danej organizacji dochodzi do naruszeń, czy też nie – mówi Anna Różalska.
Czytaj także: Wrocław wkracza do elity robotycznej kardiochirurgii
Jej zdaniem w ochronie zdrowia ryzyko jest wielowątkowe. Z jednej strony realizacja świadczeń medycznych, z drugiej strony – interakcje pomiędzy pracownikami ochrony zdrowia i pacjentem, interakcje pomiędzy pracownikami zdrowia a prywatnym sektorem. Ale również kwestie ochrony danych osobowych – czynnik kluczowy, aby organizacja funkcjonowała w sposób zgodny.
Anna Różalska zwraca uwagę na kwestie związane z przyjmowaniem upominków od pacjentów, czy kwestie korzystania z prywatnych gabinetów prowadzonych przez lekarzy pracujących w publicznych ośrodkach, które skracają ścieżki realizacji świadczeń na NFZ. O tym trzeba głośno mówić, jeśli chce się naprawiać sektor ochrony zdrowia.
Jej zdaniem sama edukacja nie wystarczy. Najważniejsze w całym procesie szkolenia i doskonalenia zgodności jest otwartość na zmianę, inny sposób myślenia.
Dr Małgorzata Gałązka-Sobotka zapewnia zaś, że bezpieczeństwo prawne to jest jedna z przewag konkurencyjnych. Komfort pracy to funkcjonowanie w bezpiecznych warunkach, w normach i zasadach, które nie wynikają tylko z prawa, ale z pewnej utrwalonej praktyki, a ta wynika z kultury organizacyjnej.
Dr Małgorzata Gałązka-Sobotka:
Wiemy doskonale, że niegodziwe jest powiązania sektora prywatnego z publicznym, w rozumieniu gabinetu prywatnego z gabinetem publicznym. Nawet jeśli prawo nie do końca mówi, że to jest zakazane, to się kłóci z normą społeczną.
Trudno nie zgodzić się z ekspertką, gdy stwierdza, że trwały rozwój sektora ochrony zdrowia i jego równowaga będzie zależna nie tylko od tego, jak piękne będziemy mieli budynki, jak nowoczesny będzie stał w nich sprzęt, jak dużo będzie w nich pracowało ludzi.
– Młode pokolenie zaczyna zupełnie innymi wartościami dobierać sobie miejsce, w którym chce spędzić życie zawodowe. Ono będzie wymuszało transformację. Dziś myślimy, że oni pójdą pracować do szpitala, który jest nowoczesny, ale oni będą chcieli pracować u pracodawcy, który gwarantuje im bezpieczeństwo psychologiczne. Chcesz wygrywać na rynku pracy, musisz stworzyć bezpieczne miejsce pracy, które zapewni komfort młodemu, przestraszonemu człowiekowi, bo na rynek pracy wchodzi pokolenie znacznie mniej odważne, bardziej potrzebujące bezpieczeństwa – wylicza Małgorzata Gałązka-Sobotka.
Przez bezpieczne miejsce pracy ekspertka rozumie nie tylko rękawiczki, które nie pękają w czasie zabiegu, ale również bezpieczeństwo wyrażone jasno określonymi regułami, których się przestrzega. Młodzi ludzie podziękują za współpracę, gdy wyczują, że ktoś jest nieautentyczny: co innego ma na papierze, a co innego robi w praktyce.
Ekspertka wspomina szpitale, które postawiły dawno temu na ewidencję zdarzeń niepożądanych mimo braku ustawy o jakości, mimo że żaden płatnik nie warunkował od tego zawarcia kontraktu, pomyślały, że jeżeli będą ewidencjonować zdarzenia niepożądane, to będą mieć wiedzę, co im nie wychodzi, w co zainwestować, żeby wychodziło. Będą się uczyć indywidualnie, zbiorowo i organizacyjnie. To zaowocuje sprawniejszymi procesami, może nawet zaoszczędzą parę groszy, które zainwestują w ludzi, żeby byli jeszcze lepsi.
Czytaj także: Nowatorski endoskop made in Poland. Uratuje życie tysiącom noworodków
– Bo początek jest w kompetentnych ludziach, w wiedzy, która napędza ich do tego, żeby wytwarzać więcej wartości. To jest trend jeszcze niezbyt powszechny, ale jest. Organizacje transparentne, przejrzyste, klarowne, oparte na zasadach związanych zarówno z poszanowaniem osoby, ale i poszanowaniem prawa, mogą więcej, są bardziej konkurencyjne – zapewnia dr Gałązka-Sobotka.
Jej zdaniem czasem lepiej kupić mniej sprzętu i zainwestować najpierw wiedzę, w ludzi, żeby potem móc kupić sprzęt, lepszy, właściwy. Wielu dyrektorów najbardziej referencyjnych szpitali w Polsce, nie do końca wie, na czym polega dialog konkurencyjny, jak go poprowadzić, żeby się rzeczywiście dobrze przygotować do przetargu. Najpierw przecież trzeba wiedzieć dokładnie, co jest na rynku, przemyśleć, co chce się kupić, potem dopiero dobrze przygotować procedurę, żeby KPO wyszło na zdrowie organizacji i pacjentom, dla których te inwestycje są robione.
Dr Gałązka-Sobotka:
Jeżeli państwo polskie nie będzie budowało reguł finansowania i prowadzenia działalności leczniczej, nie będzie promowało tych, którzy działają zgodnie z polityką zgodności, no to ja się z takiego systemu wypisuję. Sprzeciwiam się państwu, które nie promuje tych, którzy inwestują dzisiaj w politykę zgodności, w budowę kompetencji i w rozwój.
Uczmy się kultury otwartego dialogu
Piotr Pintera podkreśla, że tylko działając prewencyjnie, możemy pomóc organizacji nie wejść na minę. Natomiast post factum prezentowana przez niego organizacja jest egzekutorem.
– Są określone zapisy i my je z całą mocą i bezwzględnością będziemy egzekwować, bo ustawa nas do tego obliguje. Rozmawiamy z twórcami prawa. Jeżeli idziemy na skróty w małych sprawach, podmiot, osoby związane z danym procesem, mogą przejść na skróty w dużych sprawach. A wtedy pojawiają się kwestie przestępstw karnych.
Anna Różalska jako odpowiedzialna za MedKompas przypomina, że w programie Compliance są trzy podstawowe filary:
PPREVENT, czyli zapobiegaj powstawaniu ryzyka i nadużyć;
DEFECT, wykrywaj;
RESPOND, odpowiadaj na ryzyko, monituj, żeby ryzyka nie było, bez względu na to, czy to jest ochrona zdrowia, czy to inna branża.
– Kultury otwartego dialogu musimy się uczyć wszyscy. I pacjenci, i lekarze, i firmy, i dyrektorzy, i regulator. Wtedy będziemy mieli odpowiednią wiedzę, jak zarządzić ryzykiem. Lekarze albo pracownicy ochrony zdrowia czasem nie mają wiedzy, że pewnych procesów robić nie wolno, bo one są sprzeczne z polskim prawem, że pewne interakcje pomiędzy pacjentami, a lekarzami są niedopuszczalne, że pewne interakcje pomiędzy sektorem prywatnym, a publicznym są niedopuszczalne, ponieważ niosą ze sobą znamiona ryzyka korupcji. Wierzę, że projekt MedKompas dał początek zmianie – podsumowała Anna Różalska.