Beata Igielska, Focus o Zdrowiu: Kampus Uniwersytetu Warszawskiego, na którym doszło do bestialskiego mordu, znajduje się w centrum Warszawy. Służby hipotetycznie dojechałyby szybko. Niemniej studenci z koła naukowego, a więc przyszła elita, obserwowali jednego z nich, jak chodzi z siekierą i nic z tym nie zrobili. Czy można było zapobiec tragedii?
Jan Gołębiowski* (J.G.), psycholog kryminalny, biegły sądowy, wykładowca akademicki: Łatwo jest oceniać wydarzenia post factum, kiedy wiemy, jak one się skończyły. Natomiast na bieżąco ciężko jest kategorycznie stwierdzić i ocenić sytuację, czy to prawdziwe zagrożenie, czy jest to coś błahego. Naturalne mechanizmy psychologiczne człowieka powodują, że nie dopuszczamy czarnych scenariuszy, bardzo często bagatelizujemy, że coś strasznego ma się stać.
Jeśli więc krew się nie leje, często zakładamy, że będzie pozytywny scenariusz. Nawet, jak ktoś zachowuje się troszeczkę dziwnie, możemy to zinterpretować, że jest dziwakiem, a nie przyszłym zabójcą. Ktoś np. może sobie robić żarty. Jest więc naturalny moment niedowierzania, że za chwilę może się stać straszna tragedia. Zresztą w jej pierwszych momentach jest reakcja szokowa.
Zadaniowo w stresie działają jedynie policjanci, strażacy, ratownicy medyczni, ale są specjalnie wyszkoleni. Natomiast u większości osób następuje reakcja szokowa, w tym poczucie nierealności, tzw. derealizacja. Studenci pytani przez reporterów mówili, że mieli wrażenie, że to jest sytuacja absurdalna, surrealistyczna. Może być nawet moment uczucia wyjścia z ciała – patrzymy na tragedię z boku, jakbyśmy film oglądali. To są naturalne reakcje psychiczne na silny stres. Niektórych ludzi po prostu paraliżuje.
Tylko że studenci z koła naukowego nie bagatelizowali zagrożenia. W sieci pojawiły się informacje, że ostrzegali się na grupie internetowej: „po uczelni łazi wariat z siekierą, ale luzik… Jesteśmy w 403 jakby co, tylko na wszelki wypadek zamknięci. Trzeba pukać”, „podejrzany figurant z siekierą błąka się po kampusie”. Żadna z piszących to osób nie zadzwoniła na 112…
J.G.: Widać, że młodzież żyje mediami społecznościowymi i ma nawyki z nimi związane. Poza tym kiedyś była ćwiczona ewakuacja, jak się zachować w czasie alarmu pożarowego. W szkole wszyscy brali się za ręce i schodzili na dół do konkretnego miejsca. Sytuacja stresu utrudnia racjonalizm, więc trzeba bazować na pewnych odruchach, które są wytrenowane. Jeśli typowe dla młodzieży jest funkcjonowanie w mediach społecznościowych, to dla nich naturalne było wysłanie ostrzeżenia do grupy na komunikatorze.
Pytanie podstawowe, czy młodzi znają numer 112. Gdyby tak przepytać ludzi w wieku 19-23 lat, jaki jest numer telefonu alarmowego, ilu z nich podałoby 112? Mam 48 lat, prowadzę zajęcia ze studentami i nadziwić się nie mogę, jaka to jest inna rzeczywistość. Ciekawi mnie, jak długo musieliby sobie przypominać ten numer.
A później tak naturalnie wyciągnęli komórki i nakręcili filmy z porąbanym ciałem?! I zrobili to perfekcyjnie mimo stresu? Potem perfekcyjnie wrzucili na media społecznościowe takie filmy?
J.G.: Nie wiem, kto to nagrywał. Musiał to być ktoś, kto był bezpośrednio na miejscu. Widać ochroniarza, który leży, widać SOP-owca. Zakładam więc, że to raczej był może drugi strażnik, może ktoś z obsługi niż jakiś student, który tam przebiegał. Zdjęcia z większej odległości, gdzie morderca klęczy nad zwłokami, zrobili najprawdopodobniej studenci.
Czytaj także: Tak schizofrenia wygląda w mózgu. Naukowcy odkryli ukryte wzorce choroby
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Piotr Antonii Skiba: „Jest oznaką naszych czasów, że najpierw robi się zdjęcia, pod pozorem udokumentowania, a dopiero później informuje się służby”.
J.G.: Prowadzę ciekawe zajęcia, a 80 proc. studentów przez większość czasu patrzy w telefon. Pokazuję czasem drastyczne zdjęcie, omawiamy przestępstwa, a mimo to trudno mi przyciągnąć ich uwagę. Pytam, czy wszyscy prowadzicie jakieś interesy, gracie na giełdzie, sprawdzacie, czy właśnie wojna wybuchła, co Trump powiedział? Nie, oni oglądają filmiki na TikToku…
To siedzenie w telefonach to jest nawyk. Żyją z telefonem, chodzą z nim non-stop, mają odruch korzystania z telefonu, więc nagrali filmiki. Nie rozumiem, gdy na dobrym koncercie ktoś przez całe 2 godziny patrzy w ekranik telefonu, bo nagrywa.
Jest to plaga dzisiejszych czasów i wcale to nie jest dobre. To miało być urządzenie, które nam pomaże, a ono dominuje sposób naszego funkcjonowania i to jest przerażające.
Czytaj także: Zmiany klimatyczne. Czy zamartwianie się o los klimatu skutkuje wzrostem zaburzeń psychicznych?
Byłem ostatnio na rozprawie o usiłowanie zabójstwa. Dwoje młodych policjantów konwojowało oskarżonego, który nożem miał mężczyźnie ciąć gardło. Młoda policjantka na rozprawie non stop patrzyła w telefon. Policjant w jej wieku przysypiał. Jak przestawał przysypiać, wyciągał telefon. Zastanawiałem się dlaczego oskarżony nie chciał zabrać im broni. Naprawdę nie byłoby problemu, żeby tę parę policjantów wziąć z zaskoczenia.
Koleżanka, nauczycielka, robiła dzieciom dzieciom ćwiczenia z pierwszej pomocy: jak reagować w razie wypadku, bezpieczna pozycja boczna i tak dalej. Rodzice przyszli się poskarżyć dyrekcji, że dzieci są traumatyzowane przez tę panią, a następnie dyrekcja wyraziła swoje ogólne niezadowolenie i koleżanka musiała przestać szkolić. Jest to kuriozalne i bardzo wiele mówi o naszych czasach.
J.G.: Żyjemy w czasach, gdy większości ludzi coś się nie podoba i „są przeciwko”. Obrażają się nawzajem, bardzo łatwo wszystkich urazić – jedni przeczulenie mają w tę, drudzy w tamtą stronę, niemal wszyscy są bardzo wrażliwi na wszystko, głównie na własnym punkcie. Za byle co się obrażamy, zaraz coś lub ktoś narusza czyjąś granicę.
Reakcje są bardzo silne, pielęgnujemy w sobie negatywne emocje. W internecie ludzie się ze sobą ścierają, użerają, atakują personalnie. Dziwi mnie, że ktoś wkłada wysiłek w oglądanie materiału, który mu się nie podoba, żeby potem krytykować. Przy czym z negatywnego komentarza niewiele wynika. Co innego, gdy ktoś zwróci uwagę, że można coś poprawić we wpisie czy nagraniu. To jest twórcza krytyka.
Dziś nie jest łatwo nie zgadzać się z kimś, mieć zupełnie inne zdanie, wysłuchać argumentów, przedstawić swoje, nie atakować personalnie. To, że się nie zgadzamy nie oznacza, że jesteś kimś gorszym ode mnie, głupszym.
Ludzie pielęgnują w sobie negatywne emocje, a po doniesieniach z ostatnich miesięcy widać, jaką te emocje mają moc.
J.G.: Negatywną energię widzimy także w kampanii prezydenckiej. Dramatyczne komunikaty zarządzają ludźmi, a nie dobro, że właśnie ktoś komuś pomógł. Niezależnie, jakie media włączamy, od góry do dołu jest: ten tego zabił, ten mu zrobił krzywdę. Krew i pożoga bez informacji pozytywnych.
Dobro się nie sprzedaje, nie jest klikalne.
J.G.: Mimo mojego dwudziestoletniego doświadczenia w psychologii, cały czas mnie zaskakuje, że tak jest. To tak silny mechanizm… W starożytności ludzie oglądali igrzyska, woleli zobaczyć jak lew zżera chrześcijanina, jak mordują się gladiatorzy niż sztuki teatralne, na które przychodziło zdecydowanie mniej ludzi. Zresztą w tych sztukach krew też się lała.
Czytaj także: Rozmowa to jest wysiłek. A ludzie nie lubią się wysilać. Jest nam jednak potrzebna do życia jak powietrze
Kiedyś mówił mi pan, że jak się wzywa pomocy, trzeba oznaczać konkretne osoby z tłumu: pani w czerwonej kurtce, proszę mi pomóc, bo inaczej nikt nie pomoże. Na kampusie najprawdopodobniej zadziałał efekt widza, rozproszenie odpowiedzialności, a z drugiej strony myślenie: nie umiem, nie potrafię pomóc, a co będzie, jak zaszkodzę.
J.G.: Na kampusie kluczowy był element szoku i poczucia odrealnienia, bo zachowanie mordercy było ekstremalne. Co innego jest zobaczyć stłuczkę samochodową, która i tak wywołuje rodzaj szoku, a co innego zobaczyć człowieka, który siekierą morduje drugą osobę.
Gdy poziom stresu jest wysoki, wkrada się poczucie, że to się nie dzieje naprawdę. Pierwsza reakcja to szok i zaprzeczenie. Tak samo reagujemy na informację o stracie bliskiej osoby – to nie jest możliwe.
Rozproszenie odpowiedzialności jest opisywane w psychologii już od dziesiątek lat. Każdy uważa, że interwencję podejmie ktoś inny. Tak jest też przy stłuczkach samochodowych, które większość kierowców omija, a niektórzy potrafią trąbić. Żaden się nie zatrzyma, żeby zapytać, czy w czymś pomóc. A jak trzeba będzie poczekać na policję, wystąpić w roli świadka, czas poświęcić? 99 proc. gapowiczów nie zatrzyma się.
Co ciekawe, po drugiej stronie ulicy też każdy kierowca zwalnia, nagle się robi przewężenie, bo wszyscy patrzą na drugi pas, co się stało. Nikt nie myśli w kategoriach pomocy: zepchnę samochód albo zabezpieczę, żeby nikt nie wjechał, zapytam, czy ktoś ucierpiał, może zadzwonię po policję. W ludzkiej naturze mamy nutkę gapia, lubimy popatrzeć na coś emocjonującego.
A nie jest to po prostu znieczulica? Gdy chodzę po mieście i widzę, że ktoś przysypia na przystanku, a jest plus 40 stopni, to podchodzę. Nawet, jeśli śmierdzi alkoholem, zdarza mi się zadzwonić po straż miejską, no bo jest 40 stopni i człowiek może nie wstać spod szklanej wiaty.
J.G.: Alkoholik też może mieć udar, zawał serca, może się przewrócić, głowę sobie rozbić. Czy pijakowi nie należy pomóc?
Moim zdaniem pomaganie innym w trudnych sytuacjach, albo reagowanie na przemoc to jest kwestia osobowości. Niektórzy zawsze reagują. Nawet jak jest awantura w tramwaju, drobna kobieta podejdzie do szarpiącego się i zwróci mu uwagę. Badania pokazują też, że pomoc przeważnie wezwie ktoś biedny, a nie bogaty.
J.G.: Rzeczywiście, często myślimy stereotypami, spodziewamy się, że na przykład jakiś rosły facet powinien zareagować, a tu reagują osoby niepozorne, bo jak pani powiedziała, to jest w ich osobowości, w psychice, a nie w posturze. Większość jednak nie reaguje.
Czytaj także: Kryzys może dotknąć każdego. Dbajcie o siebie – kochajcie, pracujcie i bawcie się
Prawdą jest, że status materialny powoduje, że osoba czuje się ponad kategoriami, które wszystkich powinny obowiązywać. A może po prostu chodzi o to, że specyficzna kategoria ludzi dochodzi do dużych pieniędzy? Nie przestrzega pewnych zasad i dzięki temu jest ponadprzeciętnie bogata? W interesie trzeba być bezwzględnym, nie patrzeć na innych.
Ten wywiad ma mieć cel prewencyjny. Na pewno jednym z takich celów powinny być zajęcia z reakcji w sytuacjach ekstremalnych. Druga ważna sprawa, to jak wołać o pomoc? Kiedyś uważało się, że lepiej nie wołać: „pomocy, pomocy”, tylko „pożar, pożar”, bo wtedy jest szansa, że ktoś zareaguje.
Jakiś czas temu eksperymenty społeczne rzeczywiście pokazały, że wołanie „pożar” sprawdzało się. Ale może dziś „pożar” nie będzie robił wrażenia, może dziś powinno być hasło: sfilmuj to.
To jest problem ogólnoświatowy. We wzruszającej komedii obyczajowej „Mężczyzna imieniem Otto” z Tomem Hanksem jest scena, gdy Otto chce popełnić samobójstwo, ale nieznany mężczyzna wpada na tory, gdy nadjeżdża kolejka miejska. Wszyscy wyciągają telefony i nagrywają zamiast pomóc mu wydostać się z pułapki. Otto jest jedyną osobą, która schodzi i wyciąga mężczyznę spod nadjeżdżającego pociągu, a wszyscy to filmują.
Czy można pokusić się o stwierdzenie, że ta mania filmowania może nie wprost, ale zabija? Może gdyby nie filmowanie, odwłóczenie decyzji o wezwaniu pomocy, kobieta miałaby szansę przeżyć?
J.G.: No nie, zabił prawdopodobnie chory psychicznie chłopak. Sam nie wiem, jakbym się zachował, gdybym zobaczył, że idzie człowiek z siekierą. Choć może z moim skrzywieniem zawodowym byłbym bardziej czujny. Naprawdę zastanawiałem się, czy wziąłbym pod uwagę najgorszy scenariusz jako najbardziej prawdopodobny. Idzie facet z siekierą, może ma zadanie ściąć gałęzie, bo na kampusie jest dużo zieleni. A może są jakieś zajęcia praktyczne, może jakaś inscenizacja, kółko teatralne. Naprawdę widząc człowieka z młotkiem, z widłami, nie zakładamy, że to morderca.
Czytaj także: Psychologia pozytywna. Rozkwit w naszym życiu nie polega na tym, żeby zawsze czuć się dobrze
Pojawiły się informacje, że chłopak zachowywał się niepokojąco.
J.G.: Nie od razu zakładamy, że facet stanowi zagrożenie. Tym bardziej, że teraz margines dziwności jest bardzo przesunięty. Kiedyś, jak człowiek byłby ubrany jak upiór, to zwracałby na siebie uwagę, chyba że to byłoby Halloween. Teraz widzimy, że młodzi ludzie tak się ubierają. Są goci, gothic w czarnych strojach. Są osoby z pobielonymi twarzami, z malunkami. Są cali wykolczykowani. Różnie się zachowują. Jedni się śmieją, drudzy nie.
Które z tych zachowań jest niepokojące? Młodzież, co jest zupełnie naturalne, często się wygłupia. Ktoś się nagle kładzie, ktoś krzyczy, gonią się, więc też w pewnych sytuacjach ciężko powiedzieć, czy to jest sytuacja realnego zagrożenia. Bo jak facet gada do siekiery to może się wygłupia. Może grupa jego kolegów, koleżanek go ogląda i po prostu sobie robią kawały, co jest też typowe dla pewnej kategorii wiekowej.
Kiedy student siekierą zaczął uderzać kobietę, już było za późno na wezwanie pomocy. Ale zgadza się, powinniśmy być czujniejsi, powinniśmy być szkoleni z pierwszej pomocy przedmedycznej, jak zachować się w sytuacji takiej, jak na kampusie, żeby komuś pomóc, gdy się dzieje tragedia. Byłbym jednak wyrozumiały dla studentów, którzy nie wezwali pomocy.
Ważną sprawą jest wczesne diagnozowanie problemów psychicznych. To tyczy się zarówno sytuacji na kampusie jak i funkcjonariusza służby więziennej, który zabił lekarza w Krakowie. Czy zwracamy uwagę, kiedy widzimy, że coś złego się z kimś dzieje? Najbardziej odpowiedzialne jest najbliższe otoczenie – rodzina, najbliżsi znajomi, znajomi z pracy, koledzy. Ten student był trochę odludkiem, czy ktoś się nim zainteresował? Najbliższa rodzina powinna mieć największy z nim kontakt. Czy reagowali na zmiany zachowania? Czy wykładowca, który miał z nim zajęcia coś dostrzegł? Czy koleżanki koledzy z grupy reagowali? Czy ktoś spytał, co się z nim dzieje? To tutaj jest prewencja. W momencie, kiedy już szedł z siekierą, było na nią za późno.
A wracając do strażnika więziennego, czy w służbach mundurowych, takich jak policja, zwracamy uwagę, co się dzieje z kolegą? Jeśli na przykład przychodzi do pracy regularnie na kacu, to czy powinniśmy to zgłosić? Uważam, że powinniśmy. Za czasów mojej pracy w policji jako psychologa raz tylko przyszedł policjant i powiedział: pan się zajmie moim kolegą, bo z nim się coś dzieje, on dziwne rzeczy wygaduje.
Na ogół jest odwracanie oczu od takich sytuacji: a co ja się będę pakował, to nie mój problem, on żyje swoim życiem. Poza tym w Polsce jest dziwna mentalność, że ten, kto chce pomóc, jest donosicielem. Słowo „społecznik” jest nacechowane negatywnymi skojarzeniami: siedział i gapił się przez okno i doniósł, bo zadzwonił po straż miejską, po policję, bo zwrócił komuś uwagę: poproszę posprzątać kupę po swoim psie. Albo: tutaj w krzaki nie wyrzuca się butelki. Tu się nie parkuje. Takie zachowania są prospołeczne.
Młodzież przez patologie typu Fame MMA nagle zaczyna grypsować. Ten jest konfidentem, tamten jest sześćdziesioną.
To prawda. Chłopiec z podstawówki, który powiedział wychowawczyni, że kolega wywalił zawartość kosza na śmieci na środku szatni nazywany jest sześćdziesioną.
J.G.: Prawdziwy grypsujący nigdy nie wyniesie grypserki poza zakład karny. W Fame MMA ludzie udają grypsujących w pogoni za lajkami. Transmisje oglądają setki tysięcy osób. Nie tylko dziewiętnastolatkowie, ale i dorośli faceci po trzydziestce, a nawet starsi, około pięćdziesiątki jak Najman czy Murański siedzą i sobie urągają. To modeluje zachowania młodzieży, to ją kręci. To się sprzedaje, na to jest zapotrzebowanie. To przerażające. Rodzice dzieci, które to oglądają są po czterdziestce. Te dzieci same nie stały się takie nieporadne i jednocześnie roszczeniowe. To nasze pokolenie ich tak wychowało. W trudnych czasach mogą sobie nie poradzić.
*Jan Gołębiowski*, psycholog kryminalny, były psycholog policyjny, obecnie biegły sądowy, współpracuje z kilkoma uczelniami w Polsce, na których prowadzi zajęcia ze studentami, autor publikacji na temat profilowania nieznanych sprawców przestępstw, między innymi „Umysł przestępcy”, występował jako ekspert w wielu produkcjach „true crime”.